Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dząc się po łysinie — jutro raniutko wyjeżdżam a roboty huk.
— Kiedy, widzisz, Józiu, ja mam jakieś złe przeczucie...
— Co drugi dzień masz złe przeczucia.
— Tak, ale patrz, już po dziesiątej, a nie słychać psów w ogrodzie.
— Bo deszcz leje. Psy siedzą gdzieś w kącie.
Pani Helena stała jeszcze chwilkę i nagle zawołała z gniewem:
— Żadnego pożytku z ciebie nie mamy.
I w tej chwili zgasło światło. Zgasło jednocześnie w całej willi.
— Jezus, Marja! — krzyknęła pani Helena. — Co to jest?!
— Mamo! — rozległ się z hallu głos Tunki — Światło się zepsuło.
— Nieszczęście! — jęknęła pani Helena.
— Żadne nieszczęście — zirytował się pan Żołnasiewicz — poprostu woda zalała przewody tak, jak w zeszłym tygodniu. Gdzie są świece?
— W kredensie, ale ja tam nie pójdę za żadne skarby.
— Więc daj klucze.
Pan Żołnasiewicz zapalił zapałkę i przy jej pomocy dobrnął do sypialni gospodarza, gdzie na nocnym stoliku znalazł elektryczną latarkę.
— Zadzwoń najpierw do pogotowia elektrycznego — niecierpliwiła się pani Helena.
— Właśnie to chę zrobić. Gdzieś tu na biurku musiała być ich kartka. A, jest.
Podniósł słuchawkę i trzymał ją przez chwilę przy uchu:
— Stacja się nie odzywa! — mruknął.
— Jakto się nie odzywa! Pozwól! — wyrwała mu słuchawkę i spojrzała nań z ironją, bo właśnie rozległ się sygnał stacji. Nakręciła numer i usłyszała spokojny niski głos: