Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kieszeni zapasik gotówki, uciułanej na zapoczątkowanie rodzinnej egzystencji. Zresztą wiedział, że zobaczy tu Arletkę.
Chociaż nigdy nie był w podobnym lokalu, czuł się zbyt zmęczony śledztwem partyjnem i własnemi myślami, by zwrócić uwagę na nowe dla siebie otoczenie. Kolorowe oświetlenie, miękkie fotele, dyskretne lóżki, wysoki szynkwas z nienaturalnie wysokiemi stołkami, a w środku sali krążek wyfroterowanej posadzki. Publiczności niewiele, kilka stolików zajętych i dwa większe pijane towarzystwa w lożach. Usiadł w narożnej lóżce, gdzie zaprowadził go facet we fraku i kazał sobie podać coś do jedzenia — wszystko jedno co — i czystą wódkę. Kelner spoglądał nań dość nieufnie, rozruszał się dopiero wówczas, gdy gość zażądał zaproszenia panny Arletki.
— Ta się dopiero zdziwi! — myślał Murek.
I rzeczywiście, zdumienie Arletki nie miało granic, ale też i radości nie ukrywała. Wyglądała nader ładnie w jasnej sukni z mieniącego się jedwabiu, z gołemi ramionami i plecami. Usiadła obok Murka i nie spuszczała zeń pytającego wzroku.
— Czy tak wypiękniałem — zapytał z uśmiechem — że pani mi się wciąż przygląda?
— Przeciwnie — potrząsnęła głową — zbrzydł pan. Musiał pan mieć dużo przykrości. Taki pan mizerny! Spotkało pana coś złego?
— Tak — odpowiedział i rysy ściągnęły mu się jeszcze bardziej.
Arletka przysunęła się bliżej i zaczęła lekko głaskać jego rękę.
— Biedny pan Franek, biedny...
— Bardzo — potwierdził.
— Ktoś panu zrobił zawód?...
— Wszyscy... I wszystko.