Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straciła zmysłów, że poznała go i że musiało się tu stać coś okropnego.
— Dziecko nie żyje — przemknęło mu przez głowę i zawołał surowo:
— Gdzie Stefek?
— Jezu! Ratuj! — wyciągnęła ręce stara.
— Gdzie dziecko?... — powtórzył groźniej.
— Niema! Boże mój! Niema!
— Umarło?!...
— Nie, nie, jak na świętej spowiedzi powiem: niema!
— Więc skoro nie umarło — spokoił się nieco Murek, — gdzież jest?... Oddaliście komuś?... Do żłobka?...
— Nie, niema, nie było. Nigdy nie było — trzęsła się stara, szlochając i raz po raz wyciągając błagalnie ręce, — wszystko kłamstwo, przez tę nędzę, przez biedę, szatan podkusił, ta ladacznica namówiła, Bóg nas skarał... Wszystko kłamstwo!... Na starość w więzieniu przyjdzie nam gnić. Ale to jej wina! Ona, ta djablica nieczysta to wymyśliła, ona nas biednych na pokuszenie przywiodła!... Ona...
— Jaka ona? — krzyknął Murek.
— Ona, Karolka, nasz zły duch!...
Murek przetarł czoło.
— Więc jak? — zapytał cicho. — Wogóle dziecka Karolka nie miała?
— Nie miała.
— A ciążę zepsuła?
— I w ciąży nie była.
— Więc wszystko to poto, byście ze mnie pieniądze mogli ciągnąć?
— Boże zmiłuj się! My starzy, a ta djablica — zaczęła znów jęczeć stara, lecz Murek jej przerwał i kazał opowiadać poporządku. Widząc, że jej bezpośrednie niebezpieczeństwo nie grozi, stara oprzytomniała, podniosła się nawet z podłogi i szybko zaczęła mówić.