Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A moje obecne życie?...
Mika oparła łokcie na stole i splotła palce pod podbródkiem. Przypominała małą dziewczynkę w szkole. Dłuższy czas wpatrywała się w Murka, aż powiedziała:
— Ale przyrzeknie mi pan, że nie będzie się narażał?
— Dlaczegóż mam się narażać? — zdziwił się. — I dlaczego pani mam to przyrzekać?
Na twarz Miki wystąpiły rumieńce:
— Ach, ja nie śmiem... Ja nie uzurpuję sobie żadnych praw... Mój Boże! Czyż nie wolno mi pana lubić?...
— Nie warto — powiedział szorstko.
— O, nie!
— Nie warto, bo nic już po mnie nie przyjdzie.
— Jak komu...
— Ani pani, ani żadnej kobiecie. Pod tym względem każda znalazłaby we mnie tylko gorycz.
Spojrzał na Mikę i przedewszystkiem uświadomił sobie, że jest ona kuzynką Niry, że pochodzi z tamtego środowiska, że wywodzi się z rodziny, z warstwy, której on całą duszą nienawidzi, której zaprzysiągł zemstę.
Wprawdzie do samej Miki, od pierwszego już spotkania poczuł sympatję, wprawdzie wydawała mu się prosta i dobra, subtelna i szczera, ale przecie stokroć więcej widział niegdyś w innej zalet... I wszystkie okazały się kłamstwem, obłudą, podłem oszustwem.
Nie! Należy wystrzegać się tych kobiet, wychowanych w zgniłej atmosferze, w hipokryzji i w zakłamanych konwenansach. Od dziecka uczą je udawania, nieszczerości i fałszu. Jak najdalej od nich, jak najdalej. Może mężczyźni z tego samego, co one środowiska, umieją im zajrzeć do wnętrza, ale on, Franciszek Murek, nie potrafi rozgryźć tych lalek, nie potrafi i nie chce.
— O czem pan tak się zamyślił? — zagadnęła Mika.
— Et, o niczem...