Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I dziękuję, panno Miko, za przepowiednie. Jeśli mam być szczery, to... przydały mi się dziś szczególniej. Jak to się mówi, dodały mi ducha.
— Tak? — zapytała z radością. — Naprawdę?
— Naprawdę. Miałem dziś przykry zawód... A pani musi być wyjątkowo dobra. Dziękuję. I dowidzenia.
— Dowidzenia — wyciągnęła doń rękę bez rękawiczki.
Zdjął kapelusz i uścisnął lekko jej dłoń bardzo delikatną i nienaturalnie białą w jego ciemnej dłoni.
Skinęła mu głową i znikła w bramie. Powoli wracał ku miastu.
Ulica Skośna siedem, mieszkanie dwadzieścia osiem, piąte piętro — powtórzył sobie.
Nie, nie miał zamiaru tam pójść. Adres chciał zapamiętać na wszelki wypadek. Tak samo, jak i to imię: Mika. Imię dziwnego spotkania i dziwnej rozmowy. W tem wszystkiem było coś niezrozumiałego, może ponadzmysłowego. Czy jeden człowiek może sięgnąć tak głęboko do życia drugiego?... Czytał kiedyś jakąś okultystyczną książkę o jasnowidzeniu, telepatji i medjumizmie. Uważał to za szarlataństwo, chociaż nie odrzucał mglistych przeczuć istnienia niepoznanych jeszcze tajemnic ludzkiej duszy.
— Niezwykła przygoda — uśmiechał się do siebie i natychmiast przyłapał się na tym uśmiechu.
Tak, to go jakby odmieniło. Nie była to radość, ani wesołość. Tylko ta pogoda, której nie zaznał od tak dawna. Pogoda, wypływająca z uśmierzenia bólu, ze świadomości, że musi się odmienić. Ale ta blondyneczka ma rację: trzeba walczyć. Nie wolno kapitulować. Śmiało naprzód!
— Do licha! Mam dopiero trzydzieści jeden lat!
Gwiżdżąc, szedł ulicami i śmiało spoglądał dokoła na lśniący po deszczu asfalt, na jaskrawe pręgi neonowych reklam, w okna samochodów, w witryny sklepów i nawet