łek, ale i tu należało strzec się zawodowych tragarzy, którzy z konkurentami nie wdawali się w dyskusję. Tolerowali tylko związkowych, oba zaś istniejące na terenie Warszawy związki, nowych członków nie przyjmowały.
Najłatwiej było dostać coś przez protekcję. Stare, wytrawne obibruki warszawskie, nocujące w domach noclegowych, znały miasto, niczem kieszenie. Wystarczało pozyskać sympatję którego z nich, a zawsze coś się znalazło. Jeden wiedział, kiedy i gdzie będą rozdawać darmowe ubrania, inny był w stosunkach ze straganiarzami na Koszykach na Grójeckiej, na Ordynackiem, czy na samym Placu Mirowskim, jeszcze inny miał dostęp do dzierżawców kortów tenisowych, bud w Lunaparku, czy „drewnianych sal”. Arystokracją byli ci, co znali takie miejsca, skąd można było za małą kaucją dostać do rozprzedaży szmuglowane zapalniczki, niełamiące się grzebienie, plany miasta, pocztówki pornograficzne, metalowe centymetry, spinki, kalendarze, osełki do giletek, szelki gumowe, „okazyjne zegarki”, szczenięta prawie rasowe, maszynki do wiązania krawatów, do wiecznej ondulacji, do podpinania nogawek, porcelanowe figurki, mydełka „pachniące”, podwiązki, kwiaty, ramiączka do ubrań, słowem wszystko to, co się sprzedaje w błyskawicznem tempie na ulicach „za jedne dziesięć groszy”. W sezonie wyprzedaży owoców równie intratne było wojażowanie po mieście z ręcznym wózkiem pomarańcz, „świeżych malinowych”, jabłek nieco nadtłuczonych, węgierskich śliwek, truskawek, czy wiśni. Tu jednak trzeba było mieć czujność żórawia i wywąchać glinę na końcu ulicy, ucieczka bowiem z wózkiem stanowiła nielada sztukę, a niewprawny właściciel narażał się na bankructwo. Towar konfiskowano bez pardonu.
Do lżejszych zarobków należało chodzenie po mieście środkiem jezdni z plakatem reklamowym w ręku lub na plecach.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/186
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.