Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stosów nagromadzonych materjałów budowlanych zawsze można było nawet bez zgody stróżów znaleźć kryjówkę, wybrzeża Wisły, no i bezpieczne od deszczu zakamarki pod wiaduktem mostu Poniatowskiego. Tam „gliny” bały się zapuszczać pojedyńczo i zjawiały się tylko w wypadku większej obławy.
Wtedy jednak wszystkich hurtem zabierano do komisarjatu, badano papiery, rewidowano kieszenie, poczem podejrzanych lub poszukiwanych odsyłano do urzędu śledczego, wprost do „mamra”, albo do sądu. Wszakże i najniewinniejszy musiał przesiedzieć do południa, a nieraz i do wieczora. Dla nikogo taka rzecz przyjemna nie była. Raz, że glinom i tajniakom po kilku wypadkach zatrzymania człowiek w oko wpadał na zawsze, a podrugie każdy przecie miał jakieś zajęcie, do którego było mu spieszno.
Murka zagarnięto kiedyś w przystani na Wiśle, innym znowu razem na Placu Nędzy. Odtąd unikał noclegów na lufcie. Zdarzały się wprawdzie obławy i w schroniskach, lecz stąd nie zabierano tych, co mieli dokumenty w porządku. A przytem nie narażał się człowiek na pobicie, ani na dostanie majchrem po żebrach, o co na lufcie z lada powodu było łatwo. Wystarczało podejrzenie, że się jest kapusiem, lub że się ma kilka złotych. W domu noclegowym też czasem wynikały bójki, ale rzadziej. Panowała tu dyscyplina, wprowadzona przez autochtonów, przez stałych bywalców, obowiązująca ściślej i przestrzegana surowiej, niż miejscowy regulamin.
Kto raz jeden z tych rygorów się wyłamał, był wyrzucony bez pardonu i apelacji „na zbitą mordę” i nie mógł marzyć o tem, by wpuszczono go kiedykolwiek do Berlina. Rasputin miał oko nieomylne, że i na Daniłowiczowskiej takiego nie było, a łapę ciężką, jak cholera.
Murka jednak znał i wpuścił bez przeszkód. Na dobry