Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy zaśmieli się, a Murek zapytał dozorcę:
— A do mieszkania można?
— A można.
— Co pan taki nierozmowny przy niedzieli? — zaczepił go jeszcze czeladnik ślusarski.
— Dyć bez ten gorąc! O, przystał do człowieka — ofuknęła go dozorczyni.
— Ledwie się dycha — pojednawczo dorzucił Murek i przesunął się bokiem obok Julki, od której grzało, jak od pieca.
W stróżówce dzieci już spały. Helenka, starsza córka Niecki, nie krępując się tem, głośno wybijała poduszki, szykując posłanie dla męża i rodziców. Ciasno tu było i duszniej, niż na dworze, ale czysto i porządnie.
— Już z konkurów? — przywitała go Helka, nie przerywając roboty.
— A już... Tylko skąd pani wie, że z konkurów?
— Bo nieszpory już dawno się skończyli. A pan Franciszek to chyba nie myśli, żem głupia.
— Skądże — zaśmiał się.
— Ja na chłopów jestem znająca — powiedziała tonem podziwu dla samej siebie.
— Niech pani Helena nie patrzy, to się szybko przebiorę — powiedział po namyśle.
— A przebieraj się pan. Ja tam nieciekawa. A odzienie pańskie tam, w sionce.
Zaczerwienił się i bąknął „dziękuję”. Wiedział dlaczego wyrzucono je do sionki. Helena bała się, by robactwo nie rozlazło się po izbie. Przyniósł je zwinięte w tobołek i zawiązane rękawami koszuli, prędko rozebrał się za firanką do naga, bieliznę złożył, zawinął razem z krawatem w gazetę i umieścił na półce przy komodzie, poczem wciągnął na siebie swoje codzienne ubranie, postrzępione i gdzieniegdzie wyłatane niezdarnie. Świąteczne wyniósł do bramy,