Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odpowiedziała Nira — skądże. Jadę z prezesem naszego Towarzystwa, jako jego sekretarka.
— Tak?... — wieloznacznie zauważyła pani Bożyńska.
— O, niech ciocia się nie boi. Prezes Nikolski jedzie z żoną i z córką.
Więcej nie było o tem mowy. Tegoż dnia Wojtek wyjechał wraz z Krysią, a Mika przeniosła się do Marjetki Kosickiej na Żolibórz. Pani Bożyńska miała zapakowane kufry i składała pożegnalne wizyty.
W niedzielę wieczorem, wracając od Junoszyca, Nira spotkała tuż przed domem Murka.
— Telefonowałem kilka razy — powiedział — lecz nikt się nie odzywa. Więc właśnie szedłem, by się dowiedzieć, czy pani już wyjechała?
— Jutro wyjeżdżam — przywitała się z nim Nira — tak się złożyło, że nie mogłam wcześniej.
— Ja się tylko tem cieszę — zaśmiał się.
— Dlaczego? — zdziwiła się.
— No, bo jeszcze panią raz zobaczyłem.
— Ach — machnęła ręką — pan zawsze jest czułostkowy. Nie zaproszę pana nagórę, bo tam wszystko do góry nogami. Przejdziemy się trochę.
Skręcili w Marszałkowską.
— Czy pozwoli pani, że przyjdę jutro odprowadzić panią na dworzec? — zapytał, zaglądając jej w oczy.
— Och, nie. To zbyteczne. Stanowczo zbyteczne.
— Jednakże bardzo prosiłbym.
Nie mogła mu przecie powiedzieć, że jedzie samochodem, nie koleją. Miała z walizkami wsiąść w taksówkę, by ciotka nie wiedziała, dokąd się udaje. Ponieważ już i ciotce oświadczyła, że jej pociąg odchodzi do Wiednia o pierwszej dwadzieścia z Głównego dworca, powtórzyła to teraz Murkowi. O tej porze będzie już o sto kilometrów za Warszawą.