Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żachnęła się:
— A cóż to! Żądam ja czego od pana?... Nachodzę?... Raz przyszłam po radę i pomoc. Jakby z kim innym, to do pana nie przyszłabym. Co ja? Uczciwa dziewczyna jestem i łaski niczyjej nie potrzebuję. Chce pan pomóc, pomoże, Nie, to i nie proszę.
Wstała i zaczęła zaciągać chustkę.
— Niech Karolka zaczeka — wziął ją za łokieć. — Tak nie można. Oczywiście, skoro moja wina, to i moja odpowiedzialność. Oczywiście. Tylko, niech Karolka do żadnych bab nie chodzi. Karolka jest katoliczka, a Kościół tego zabrania. To jest wielki grzech...
— I tamto było grzech — zauważyła rzeczowo.
— Ale to i grzech, i zbrodnia. Prawo tego zabrania. To trzeba już odpokutować. Trudno. Zabijać nie wolno. Tak, to nie ulega dyskusji.
— Lepiej teraz — bąknęła, — póki nieżywe, jak potem.
— Ani teraz, ani potem — powiedział stanowczo. — Tylko jaką na to znaleźć radę?... Jaką radę... Przecież Karolka sama rozumie zirytował się — że ja nie mogę z Karolką się żenić!
— Co pan? — zachichotała. — Albo to ja głupia, żeby tak myśleć.
— No, właśnie — przytaknął i uspokoił się.
Usiadł plecami do niej przy stole, oparł głowę na rękach i starał się wynaleźć jakiś sposób na załatwienie tej sprawy. Na dworze szybko się ściemniało. Mimo domu z wielkim hałasem przeszedł autobus do Błotowic. Karolka nie ruszała się z miejsca, tylko od czasu do czasu pociągała nosem. Gdy już zrobiło się całkiem ciemno, wstała i dawnym zwyczajem zapaliła lampę. Murek nawet tego nie zauważył. Wreszcie odsunął krzesło.
— Niech Karolka zaczeka — powiedział. — Zaraz wrócę.
Słyszała, jak zapukał do izby Żurków. Nie było go może