Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zek, już nie tylko ze względów humanitarnych, lecz i we własnym, dobrze zrozumianym interesie, znaleźć w sobie miejsce dla niego.
Pogrążywszy się w tych rozważaniach, odzyskiwał energję, wiarę w przyszłość, i chęć do działania.
Warszawa! Że nie pomyślał o tem wcześniej! Że z takim uporem trzymał się tego złego miasta, które go odepchnęło, wyparło się i omal nie wtrąciło w bagno... Warszawa... Szerokie horyzonty... Inne tempo życia i, co ważniejsze — Nira.
Wstąpił na pocztę, gdzie już oddawna odbierał listy. Tym razem była niebieska koperta z Kielc: wydział finansowy magistratu, odpowiedział odmownie na ofertę Murka. I kolorowa kartka od Niry. Donosiła, że czuje się świetnie i otrzymała już posadę w Towarzystwie Ubezpieczeń „Sumienność”.
— Warszawa! Pakować się i jechać! Zaraz jutro — powtarzał, idąc do domu.
Zaraz za furtką wyjął klucz. W ciemnej sionce ręce natknęły się na coś żywego:
— Kto tu? — zaniepokoił się.
— To ja — usłyszał pokorny szept.
— Kto ja?
— Karolka.
Wezbrało w nim oburzenie. Przecie stanowczo i raz na zawsze zabronił jej przychodzić, że taka dziewczyna wstydu nie ma, ani ambicji.
— Poco Karolka przyszła? Czy nie zabroniłem Karolce przychodzić?!
Nic nie odpowiedziała. Otworzył drzwi do swego pokoju. Weszła za nim i stanęła przy progu.
— Ja nie poto — wybąkała — tylko chciałam pożegnać się. Niech pan nie gniewa się.
Murek udobruchał się, lecz zapytał surowo:
— Poco pożegnać się?