Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Był pan prezydent — mówiła przestraszonym głosem — strasznie się pieklił, że pana doktora niema, że wczoraj coś polecił panu doktorowi, a to nie jest wykonane...
Murek mruknął „dobrze”, przeprosił Żytniewicza i popędził do magistratu. Pamiętał o wczorajszem zarządzeniu prezydenta, lecz nie brał tej dyspozycji poważnie. I teraz chciał mu to wyperswadować, to też nie zachodząc do siebie, odrazu poszedł do Niewiarowicza.
— Pan prezydent mnie szukał? — zwrócił się do sekretarza Więcka.
— Tak. Bardzo się gniewał.
— Zaraz go udobrucham — uśmiechnął się i zawrócił do drzwi gabinetu, lecz sekretarz zatrzymał go:
— Pan prezydent zabronił kogokolwiek wpuszczać bez meldowania. Ja zaraz pana doktora zamelduję.
— Zwarjowałeś pan, panie Więcek? — żachnął się Murek. — Ja mam się meldować?!
— Cóż ja poradzę — rozłożył ręce — taki rozkaz.
— Ha, no to idź pan.
Więcek znikł bezszelestnie za drzwiami i po chwili wrócił:
— Pan prezydent prosi zaczekać.
— Czy tam ktoś jest?
— Nie, panie doktorze.
Murek spojrzał nań pytającym wzrokiem, lecz Więcek wbił oczy w biurko. Dwie maszynistki pod ścianą zerkały zaciekawione w stronę Murka.
Zaczął chodzić po pokoju. Minęło pięć minut, dziesięć. Czuł, że maszynistki nie spuszczają zeń oczu.
— Może pan doktór spocznie? — podsunął mu krzesło Więcek.
— Nie, dziękuję.
Starał się zachować spokój, lecz przychodziło mu to z trudnością: