Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niesie.» Ono rośnie gdzieś za morzami. Tam go sobie narwał, i téż wszystko mu się udało. Oj, żeby to tak choć jeden listek dostać z onych wionków!
Inne głosy po drodze go witały słowami:
— Niech żyje morski rycerz!
— Niech żyje ten, co zbawił królewnę!
Ale gdy orszak wtargnął na dziedziniec wszystkie te okrzyki ustały, a na ich miejsce wybuchnął inny, jednogłośny:
— Niech żyje Pani Starościna! Święta nasza pani!



Pani Starościna znów siedziała na ganku, zawsze nieruchoma, zawsze ze swojém białém futrem u kolan, ale z odmłodniałą i wypiękniałą twarzą, po któréj toczyły się ciche łzy szczęścia, podczas gdy drżące od wzruszenia jéj ręce, brały złocistą tacę z bochenkiem i solą.
A brały ją dziś już nie od Rękodajnego, ale od JMci Pana Miecznika Koryckiego, który pomimo swojéj groźnéj, wiarusowatéj twarzy, także musiał co chwila połykać łzy ciepłe, kapiące mu na srebrne wąsy, przyczém niekiedy powtarzał półgłosem:
— A niechże ich Turek zjé!
Pierwszy on wyrwał się z kościoła, i wyprzedził orszak Nowożeńców, ażeby jak najprędzéj stanąć z rycerską służbą przy «adorowanéj Pani-Matce,» zbawczyni i wychowawczyni jego cudnéj Krysi.