Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi przysięgła przed ołtarzem, a już mię odpuszczasz od siebie?
Pani Starościna dosłyszawszy te wyrazy, nachyliła się ku młodéj parze, i spytała z uśmiéchem:
— Co to moje dzieci? Już kłótnia małżeńska? Dalibóg, zaczynacie wczas.
— Ależ, proszę Pani Matki, — odparł żywo Pan Młody, — jakoż to może być? Ona chce abym jachał nie jutro, jeno zaraz, teraz, téj minuty.
— A tak! — Przywtórzyła stanowczo Panna Młoda. — Téj minuty, bo każda minuta czekania dla Pani Matki, to sto lat boleści, każda minuta, zwlekania dla naszéj Marysi, to może jéj zguba Nie grzech-że to baraszkować w słodyczach affektu, kiedy tamta jęczy w niewoli? Abo to raz widziano, jako dla jednéj uciesznéj godziny, przegrane były batalie, utracone miasta? Nie! Ja póty nie pozwolę sobie przypiąć małżeńskiego czepca, dopóka mój Pan Małżonek nie sprowadzi tu do nóg Pani Matce jéj prawdziwéj córki. Nie pozwolę. Nie! I nie!
Mówiąc to, Krysia mimowoli podniosła głos tętniący śpiżowém brzmieniem, i dopiero przy ostatnich wyrazach spostrzegła, że cały stół, zaciekawiony tą sprzeczką Nowożeńców, zamilkł i przysłuchiwał się jéj słowom. Zmieszana, pokraśniała, i spuściła zawstydzone oczy.
Ale zamiast wstydu, spotkał ją głośny tryumf.