Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ność ust nieco grubych, odkrawała się od nich jaskrawo, jakby rozcięty granat.
A ta burzliwość wejrzenia, ta ciemność włosa i cery, odbijały dzisiaj tém silniéj, że, według obyczaju polskiego, Panna Młoda od stóp do głów była w bieli.
Suknię miała ze srebrnéj lamy, przepinaną mnóstwem pontałów, czyli węzłów perłowych; u szyi kołniérz z mięsistych weneckich koronek, i takież velum aż do ziemi; na welonie kręcił siej złoty łubek, opleciony w mirt i rozmaryn.
Tuż za Brożkiem jechał inny wózek, otwarty i długi jakby wasąg, już nie złoty, ale wzorzysto malowany, pełen świergotu i chichotu, istny kosz kwiecia, bo tam na ławeczkach, rzęd za rzędem, usadowione były Druchny, w jasno-barwnych jubkach i letniczkach, z pękami kwiatów u głowy i u piersi, z ciekawemi oczami, które strzelały to ku Pannie Młodéj, to ku Drużbom.
Drużbowie harcowali konno po dwóch stronach Brożka i panieńskiego kosza, wszyscy tacy śliczni a strojni, że aż się w oczach ćmiło; to rzucili piękne słówko któréj z Druchen, to w mądrych zwrotach toczyli rumelijskiemi wierzchowcami, na których srebrne siatki, kule i napierśniki pochrzęstywały szkliście; czasem, na wiwat, z guldynek dawali ognia.
Za wózkiem panieńskim, toczyły się jeszcze kolebki o półokrągłych budach, i rydwany o podwiniętych oponach, z po-za których można było dojrzéć, migocące od brylantów i szmaragdów, szpinki, krzyże, alszbanty, przytém fale zło-