Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z weneracyą. Jestem Kaźmiérz Korycki, herbu Prus Pierwszy, Officyjer od Wodnéj Armaty Jego Królewskiéj Mości.
— Aha! — Uprzejmie odrzekła Starościna. - Waszmość pewnie znajomy Władka, mego syna? On Waszmość Pana zapraszał?
— Nie, Mościa Dobrodziko. IMci Pana Starościca nieznam, w tym kraju nigdym nie bywał. Proszę mi odpuścić miłościwie, że nieproszon i nieochędożon stawiam się w tym zacnym domu, i to w jakiś dzień festynowy, ale ja zdaleka jadę na umysł do IMci Pani Starościny, w pewnéj sprawie ważnéj, srodze ważnéj, z którą nie godzi się lenić.
Starościna odpowiedziała, zawsze uprzejmie, ale już obojętnie:
— Miło mi witać Waszmość w moim domu. Proszę siadać, proszę uniżenie.
Tu wskazała mu jedną z bocznych ławek na ganku, przyczém ciągnęła daléj:
— O sprawie onéj pogadamy, jeno trochę późniéj, bo teraz niemogę, dalibóg niemogę. Leda moment zjedzie z kościoła mój syn, co téj minuty bierze szlubną benedykcyę. To dla mnie sprawa nad wszelakie insze ważniejsza.
Tu znowu zwróciła oczy ku lipowéj ulicy, i pytała Rękodajnego:
— Patrz Asan..... coś tam się rusza..... czy to już oni wracają?
— Nie, Mościa Pani. — Odparł tamten. — Ledwie co weszli do kościoła. Długo nam jeszcze pono przyjdzie czekać.