Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wdowa żwawo, i zabierała się do wyjścia, gdy z dołu po schodach zatętniło zbliżanie się kilku osób.
Naprzód szedł Kornelius, ponurszy niż kiedykolwiek. Za nim ślusarz, z pękiem prętów żelaznych w jedném ręku, z różnemi narzędziami w drugiém. Za niemi szła Mina, bardziéj niż kiedykolwiek przerażona.
— To wedle onych kratów. — Rzekł Kornelius.
— A dobrze. Pokaż mu jak ma robić, a pilnuj tam, i ty Mina pilnuj, aby frajlein znowu się gdzie nie podziała.
Mówiąc to, po raz drugi klucz z kieszeni wydobył, i Korneliusowi go wręczył.
Ale zaledwie tych troje weszło do pokoju uwięzionéj, wnet ozwał się ztamtąd głos Hedwigi, tak mocny i rozkazujący, jakiego Pani Flora nigdy jeszcze u niéj nie słyszała.
Po chwili, drzwi rozwarły się z trzaskiem, wyleciał z nich Kornelius blady i pomieszany, a Hedwiga stanąwszy na progu, z wyciągniętą ręką wołała:
— Precz ztąd, Czeladniku! Jako to ty śmiesz wchodzić do panieńskiéj komory? Precz z moich oczu, ty zbóju, ty podły tchórzu, co ludzie napastowasz pokryjomu! Co strzelasz na nich z tyłu!
Kornelius obrócił się ku niéj zzieleniały, i wycedził przez zaciśnięte zęby:
— A jakoż to ja miał strzelać inaczéj, kiedy z przodu Wacpannaś go zasłaniała swoją personą? Byłby ja i Wacpannę przestrzelił.