— Biédne ty dziecko! Co téż oni z tobą porobili? Ale nie płacz tak bardzo, ja tobie powiem cóś takiego..... co cię troszkę pokonsuluje.
Hedwiga spojrzała na nią oczami pełnemi bezdennéj boleści.
— Mnie już nic niemoże konsolować. Nigdy! Mnie już tylko pójść do klasztora, i tam czekać aż Pan Bóg da mi się w niebie połączyć..... z nim.
— No, no, obaczym, aż ja ci powiem to cóś. Jeno cię przestrzegam, od wielkiego dziwu nie narób mi tu czasem krzyku, bo tam za drzwiami może kto stojać i szpiegować.
Hedwiga machnęła ręką pogardliwie.
— A niech sobie szpieguje. Co mię to wszystko już obchodzi?
— A swoją drogą ja proszę: mityguj się jak usłyszysz, i nie krzykaj.
Tu Pani Flora, nachyliwszy się jeszcze więcéj, szepnęła jéj w samo uszko:
— Pan Kaźmiérz jest żyw.
Pomimo wszelkich przestróg, Hedwiga wydała źle przytłumiony wykrzyk, potém zarzuciła ręce na szyję Pani Florze, całowała ją, ściskała bez końca, i wpół płacząc, wpół śmiejąc się, mówiła:
— Żyw? Żyw! O moja ty dobrodziko! Czy to tylko prawda? Żyw, ale czy na długo? Czy ta rana go nie zjé? Kto to Wacpani mówił?
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/261
Wygląd
Ta strona została przepisana.