Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na nas krakają, że w Gdańsku wieczne tumulty i bójki. Waszeć zrobisz burdę, a potém całe miasto będzie za nią skwiérczało.
— To Waszmość myślisz, co ten furyat ją odda bez bitwy, z pocałowaniém ręki? Nie znasz go Waszmość, to dyabeł nie człek!
— A niech sobie będzie i dyabeł, jak was sześciu czy siedmiu nasiądzie na jednego, to żeby i Samson, nie wytrzyma.
Rajca nic nie odrzekł, tylko gryzł wargi, a konia coraz mocniéj przypierał do furty.
Burmistrz niespokojny, obejrzał się na swoich ludzi.
— Słuchajcie! — Rzekł. — Tamtego żywcem brać! Taki mój ordynans, żywcem!
— A kiedyby się chciał bronić, to co? — Spytał Starszy Łowczy.
— To mu się odcinać, ale jeno tyle, aby was na śmierć nie zarąbał. A cynglów mi nie tykać, Boże broń! Związać i do miasta odstawić. Ale bez mordu, bo cała armja za nim stoi!
Potém, cichszym głosem, szepnął w ucho Łowczemu:
— A gdyby chciał umykać, to niech sobie umyka zdrów. Byleście panienkę odbili, to i dosyć.
Poczém, zakończył głośniéj:
— Zrozumieli wy?
— Zrozumieli. Stanie się wedle rozkazania. — Powtórzyli za Łowczym wszyscy.
Wszyscy, oprócz jednego Korneliusa, który na samym końcu jechał cicho, i pod szerokim giermakiem ukrywał ruszniczkę.