Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowę — a gdy nad smokiem zobaczył migocącą rękę, zaczął krzyczeć z całych potężnych piersi:
— Złodziéj! Mina, jesteś tam? Kuba, do mnie! Łapaj złodzieja! Stróże! Hej! A ty łotrze, zejdź-no mi tu zaraz!
I pod wpływem téj przyrodzonéj skłonności, co we wszelkiém uniesieniu każe nam wracać do rodzinnéj mowy, zaczął po holendersku kląć na czém świat stoi.
Ale i Maćka wzięły złości.
— Nie dam ja się tobie, Miemce jakiś! — Powtarzał, i linę precz do siebie ciągnął.
Wkrótce téż, nie z nim jednym już miał do czynienia.



Najpierwsza Mina, przerażona krzykiem Korneliusa, ukazała się we drzwiach, ze świécą w ręku.
Zaraz potém przypadł i Kuba Grubasek. Musiał on być gdzieś niedaleko, pewnie spał już sobie na wygodnéj ławie jakiegoś tarasu. Zaskoczony w tém niezupełnie sumienném spełnianiu swoich obowiązków, tém żywszą teraz chciał okazać gorliwość; nietylko więc pochwycił linę, ale zaczął się po niéj wspinać, co przy jego pękatéj tuszy zdawało się niełatwém. Ale Grubasek, choć grubasek, miał dużo kociego przyrodzenia, i mimo wstrząśnień liny, okręcał się coraz wyżéj, wołając swoim śpiewackim, przeciąganym głosem:
— Poczekaj złodzieju, dam ja tobie! Poczekaj!