Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Héj! Mało furty! Otwórzta i bramę, chocia do połowicy, bo i furgonik jest.
Rozwarto połowę bramy, wtoczył się wóz pełen zwierzyny, fasek, namiotków, kobierców, i wszelkich myśliwskich przyborów. Za nim jeszcze ostatnia kupka służby.
Wszyscy przejechali — łańcuchy znów zagrały, — most poszedł w górę — i bramę napowrót zamknięto.
Naczelnik Straży, rozglądając się z podniesioną latarką, zapytał:
— A gdzie ów kawaler, co to wiózł taką misterną nóżkę?
Strażnicy obejrzeli się po bramie, nigdzie nie było kawalera.
Jeden z nich wprawdzie dobrze widział, jak Pan Kaźmiérz zamieszany między służbę myśliwską, przesunął się tuż koło furgonu po moście, a potém zniknął za szańcami, ale sobie pomyślał:
— Hojny to pan, niechże sobie zdrów jedzie.
I zaczął opowiadać, jako ów kawaler zawrócił się do miasta, czemu wszyscy w końcu musieli dać wiarę, kiedy nigdzie go niemogli znaléźć.



A Kaźmiérz tymczasem leciał już gościńcem jak szalony.
Kilka razy obejrzał się niespokojnie. Gdy