Ależ ona żyje? I zdrowa? Moment jakem ją widział tam w okienku.
— Tak, żyje... ale co się stało! Ach, nieszczęście...
— Gadajże Waćpani, prędzéj! Nie piecz-że mnie na wolnym ogniu...
— Figuruj sobie Waszmość, idę tam dzisiaj rano, aby obaczyć jako rzeczy stoją, a tu Pan Schultz..... niewiem doprawdy jaką tu zrobić definicyę...
— No co Pan Schultz? Umarł?
— Ale gdzież tam! Nie umarł, jeno się wściekł.
— O, to źle. Pies ukąsił? Ha, nie dziwota, na takowe upały...
— Ale gdzież znowu pies! Nie pies, jeno złość go skąsała. I to jeszcze rzecz osobliwa, że nietylko nie zachorzał gorzéj, ale owszem z tych okrutnych emocyów zupełnie ozdrowiał. Lata po całym domu że aż dudni, a klnie — a tłucze ludzi — nikt nieśmié w oczy mu wleźć — jeno ja śmiałam, bo niéma w świecie takowego chłopa, co by go się Flora Korwiczkowa bała.
— Więc nie pozwala?
— Co to, nie pozwala? On Pannę Hedwigę wsadził do więzienia.
— Jezu Marya! Do więzienia? Ależ jam ją widział, teraz, tam na strychu?
— A toć właśnie on tam na strychu ją zatarasował. O chlebie i wodzie. I nie puści jéj aż Waszmość wyniesiesz się ztąd na zawdy.
— I za co? Za to że supplikowała?
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/194
Wygląd
Ta strona została skorygowana.