Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ów «ktoś» jeszcze dotąd nie znajdował się w sali, czemu Pan Kaźmiérz był rad w pierwszéj chwili, boć wedle serdecznego kodexu, słuszną jest, a nawet konieczną rzeczą, by na miejsce spotkania, kawaler przybywał wcześniéj niż pani jego myśli.
Teraz wszakże, gdy sam się już stawił, byłby chciał i ją ujrzéć jak najprędzéj.
Trzymał się więc w pobliżu wejścia, i nie spuszczał z oczu szklannéj bramy, którą wciąż napływały nowe pary i nowe gromadki strojnych gości.
Po chwili jednak musiał głowę odwrócić, bo tuż przy nim wrzała rozprawa taka gromka, że nie można było jéj nie zauważyć.
Na ogromnéj ławie, przy ogromnym stole, siedziało kilku niemniéj ogromnych mężów z Urzędu Miejskiego. Wszyscy o twarzy podobnéj do pełni miesiąca, z brzuszkami jak beczułki, na których trzymali zaplecione ręce, wszyscy w ubiorach buchciastych, w krézach jak półmiski, jedni w grubych biretach, drudzy w kapeluszach takich płaskich a szerokich, jakie dziś już tylko u kardynałów można widziéć. Między témi dobrze wypasłemi towarzyszami, odznaczał się jeden, także ogromny wzrostem, ale chudy jak zeschłe drzewo, Secretarius Frydrych Hogge, który właśnie kończył swoje dowodzenie:
— Tak czy siak, zawdy ja powiem że Szpiryngowe cło, to nasza największa calamitas.
— Największa calamitas. — Powtórzyli chórem tłuści towarzysze.