Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tylko raz obaczy, niech jeden dzionek z nią przebawi, a będzie syna błogosławił za to, że przywiózł mu taką synowę!
Jéj przywyknienie do wielkich dostatków? Ależ Pan Kaźmiérz codzień jéj powiada, jakie to życie skromne jest i twarde po naszych szlacheckich dworkach, a ona zawsze odpowiada, że wolałaby małą chatkę na wsi, gdzie jest zielono i kwiecisto, niż złocone komory po kamiennych miastach.
Już więc z jego strony niemoże być mowy o żadném wahaniu. Ale jest jeszcze inna, ogromna niepewność..... Oto, czy ona, Hedwiga, przystanie na sposób, w jaki Pan Kaźmiérz chce ich szczęście doprowadzić do celu? Sposób to niezwykły i mocno niebezpieczny..... a jednak, niéma innego. Już on dobrze sobie głowy nad tém nałamał, i ostatecznie się przekonał, że niéma innego.



Właśnie krocząc przez miasto, ważył w umyśle te nadzieje i te trudności, kiedy spotkał Panią Florę, wychodzącą z kościoła Dominikanów. Usłyszawszy o co chodzi, wróciła się z nim do kruchty, i tam odbyli długą, cichutką naradę. Skutek jéj musiał przypaść Pani Florze do serca, bo przy pożegnaniu, stanęła jeszcze na progu i rzekła:
— Galanckoś Waszmość to wymedytował. Sposób rezykowny, ale eroiczny, jakby w jakiéj poemie. Jeno bez pytania się, ani Panów Oćców,