Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liczniejsze były panny, plemię nigdy niesyte ruchu; nałożywszy na stanik małą pelerynkę, obszytą ciemnym passamonem, (takim samym jak i u sukni), a na głowę kapelusz słomiany o maleńkiém denku i ogromnych skrzydłach, (zupełnie podobny do naszych dzisiejszych «pasterek,»[1]) szły całemi trzódkami, pod wodzą matek lub ochmistrzyń, co je oprowadzały niby dla przyjemności, w rzeczy zaś dla złowienia Pana-Męża.

— Wacpanna lubisz spacyr? — Zapytywał Kaźmiérz.
— Oh, passyami! Muszę ja być ze wsi rodem, bo w tych kamiennych ulicach duszę się i więdnę, a zawdy jeno wzdycham do zielonych liściów i łączek. A u Pana Miecznika czy dom duży? Czy także na nim takie złote rzezania? A ogród jakowy? Czy jak na Biskupiéj Górze?
I zasypywała Pana Kaźmiérza pytaniami o jego rodzinę, o nieboszczkę matkę, a zwłaszcza o tę zaginioną siostrzyczkę. On nierad był przyznać się do niedostatków domowych, ani zgłębiać owego mniemanego pokrewieństwa, jak mógł się więc wywijał, i ciągle zwracał jéj uwagę na bieżące przedmioty.
— Czy widzisz Wacpanna ten potroisty kołniérz co wisi temu kawalerowi do pasa, niby trzy maluśkie białe płaszczyki? To najnowsze kawalerskie noszenie.

— Widzę. O jakież to trefne! Jakoby melszpeis co się nie udał i oklapł.

  1. W dziele wymienioném powyżéj z Ubiorami Gdańskiemi, malarz Müller, na rycinie 16-stéj, odrysował tak przybrane: Panny idące na przechadzkę, Spazirend Jugfrawen.