Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A Kaźmiérz śmiał się w duchu, i szeptał sobie:
— Głupiś Asan. To nie kot umyka, jeno mysz, a jeśli kto tutaj kota personnifikuje, to chyba ja, co się za nią upędzam po całéj twojéj chałupie.



Strych był także na dwie części rozgrodzony, ale tylko lekkiém przepierzeniem. Tu i tam, stały ogromne skrzynie, zamknięte na kłódki.
Nie wszystkie jednak znalazły się w porządku. Gospodarz zajrzawszy do tylnéj przegrody, chwycił się za głowę, i jął krzyczéć:
— Herr Iesu! Paka roztworzona! Już tu znowu któryś chłopak mi plądrował.
I klnąc półgłosem, (ale na ten raz już w czystéj niemieczczyźnie,) zaczął najprzód zamykać wieko, potém szukać zarzuconéj kłódki.

Tymczasem Pan Kaźmiérz zajrzał do drugiéj przegrody, gdzie świeciło niewielkie, okrągłe okienko, i tam, o radości! dostrzegł nakoniec swoją «apparycyę.»
Stała ona w najciemniejszym kąciku, szczuplutka, niebieska, i cała wystraszona, jakby Chochlik domowy, którego czarnoxiężnik uwięził w zaklętém kółku.
Pan Kaźmiérz grzecznie się zbliżył, zdjął czapkę, i z pięknym ukłonem rzekł: