Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

proboszcza, ja go tam właśnie wyślę, on ułatwi pierwsze wystąpienie a potem porozumiemy się wszystko troje. Spiesz się mój kochany, takiej sprawy ważnej zasypiać nie można.
Derigny nie dał sobie mówić tego dwa razy; nie widział się ze swoimi dziećmi i nie wiedział wcale że jeszcze śpią. Pobiegł tedy do plebanii a następnie udał się do gospody pod Aniołem Stróżem, gdzie zastał samą panie Blidot. W obec niej czuł się mocno zakłopotanym.
— Dopiero co obudziłam się a wszyscy zresztą śpią jeszcze znużeni wczorajszym balem, odezwała się z uśmiechem p. Blidot.
— Przyszedłem właśnie zobaczyć moje dzieci, pani Blidot, odpowiedział Derigny.
— Jestem niezmiernie z tego kontenta, że spotkaliśmy się bez świadków, chciałam właśnie pomówić z panem co do jego dzieci. Mój kochany panie Derigny, wiesz pan bardzo dobrze jak je kocham; utrata ich to śmierć moja. Czy zgodzisz się na pozostawienie mi ich na dłużej?
Derigny wachał się z odpowiedzią.
Pani Blidot prawie drżała z obawy, patrząc nań wzrokiem pełnym trwogi; odpowiedź Derigny, była dlań wyrokiem życia.
— Za żadne w świecie skarby, nie mógłbym zgodzić się na powtórną ich utratę, wyrzekł po chwili namysłu.
— Mój Boże! Mój Boże! zawołała p. Blidot zakrywając twarz rękami, przewidywałam że to nastąpi.