Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzisz Pawle i ty Jakóbie, że doprawdy uczyniliście cud, mówił Moutier. Oto wasz ojciec śmieje się tak samo jak ja i ciocia Elfy, choć nigdy jeszcze nie widziałem go śmiejącego się.
— Czuję się tak szczęśliwym, że jestem gotów popełnić nawet jaki wybryk nierozsądny, odpowiedział Derigny.
— Będę żądał od ciebie czegoś podobnego, wyrzekł ze śmiechem generał.
— Bardzo dobrze generale, byle tylko nie tego abym się rozstał z mojemi dziećmi.
— Właśnie chciałem cię prosić abyś mnie nie opuszczał. Ależ do licha, nie zrywaj się, bo nie wiesz jeszcze wcale czego żądać będę. Chcę abyś nie zozstawał się ze mną i ze swojemi dziećmi. Zatrzymam was przy sobie, wszystko troje, wątpię bowiem czybym się mógł obyć bez twoich usług, bez twojej troskliwości i pieczołowitości tyle delikatnej, tyle miłej dla mnie; co się zaś tyczy wdzięczności, to nie myślę wam płacić za to, ale kupię wam jaką posiadłość, gdzie sobie swobodnie mieszkać będziesz z dziećmi a może nawet i ze żoną. Taka będzie twoja przyszłość. Ponieważ jestem więźniem, więc zostaniesz we Francyi z twojemi dziećmi i twoim przyjacielem Moutier.
— Cóż potem generale!
— Co potem? Potem? zobaczymy jeszcze jest dość czasu. A więc, cóż ty na to?
— Nic generale; proszę o czas do namysłu;