Strona:Dante Alighieri - Boska komedja (tłum. Porębowicz).djvu/656

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
112 
Lecz wzrok mój, który mocy nabrał znacznie,

Gdy się tak mienię, w istocie spoistej
Wielokształt jakiś rozpoznawać zacznie.

115 
Oto w głębinach materji przejrzystej

Światła, zjawił się rys trojga obręczy,
Równych w obwodzie, lecz barwy troistej.

118 
Jeden z drugiego krąg, jak tęcza z tęczy

Zdał się odbity, a w trzecim pałało
Jak ogień, który z dwojga się wywnętrzy.

121 
Słabą zaiste mową, nieudałą

Do moich myśli, te widzenia mącę
I nie wystarcza tutaj rzec: za mało!

124 
Zarzewie wieczne, samo w sobie tkwiące,

Samo — pojętne, samo — pojmowane,
W tem się pojęciu własnem kochające!...

130 
Na owem kole, które z siebie brane

Zda się promieniem z promienia odbitym,
Teraz oczyma mojemi przystanę.

130 
W niem, ale własnym malowany świtem

Zjawił się twarzy człeczej wizerunek...
Źrenice w niego wpoiłem z zachwytem.

133 
Jak gieometra wykreśla rysunek

Na kwadraturę koła i zestawia
Z nieupewnionych danych swój rachunek,

136 
Tak mnie zjawienie nowe zastanawia:

Podpatrzeć chciałem, jako się sprzymierza
Figura z kręgiem i jak się weń wjawia.

139 
Lecz nie wystarczał lot ziemskiego pierza...

Wtem grom mię raził; myśl w cudo się grąży,
Czułem, że wola Jego w nią uderza.