Strona:Dante Alighieri - Boska komedja (tłum. Porębowicz).djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
37 
Umarłaś, aby nie tracić Lawiny,

Przecie daremnie; otom rozżalona,
Matko, twej wprzódy, niż cudzej ruiny«.

40 
Jak się sen łamie, gdy powiek osłona

Przepuści nagle jasne zorze brzasku
I chwilę szarpie się, nim całkiem skona.

43 
Tak znikło widmo owego obrazku,

Skoro strzeliła jasność[1] w oczy moje
Od padolnego ogromniejsza blasku.

46 
Obróciłem cię, by poznać, gdzie stoję.

Gdy głos mówiący: »Wstępujcie na stopnie«
Rozprószył wszystkie inne niepokoje.

49 
Pragnieniem dusznem biegłem tak pochopnie

Wypatrzeć mówcę, iż mi się wydało,
Że nie odpocznie, aż swojego dopnie.

52 
A jak się kryje słońca świetlne ciało

Nadmiarem blasków, co nas w oczy rażą,
Tak tu spojrzenie moje nie dotrwało.

55 
»Duch to jest boży, co nas pod swą strażą

Nie oczekując prośby, wyprowadzi;
Oczom twym własną zasłania się zarzą.

58 
Rad nam, jak inni samym sobie radzi[2]:

Kto widząc obcy mus, czeka wezwania,
Taki złośliwie już odmowę ładzi.

61 
Niech zaproszenie doda ci wytrwania;

Przed zejściem nocy trzeba kończyć drogę,
Albo na nowo czekać do zarania«.

64 
Tak mówił Wódz mój, zaczem siły wzmogę

I zwracam kroki na wyniosłe schody.
Ledwiem na pierwszym stopniu stawił nogę,


  1. strzeliła jasność, nb. bijąca z Anioła pokoju stojącego na przejściu z trzeciego do czwartego tarasu.
  2. Rad nam, jak inni samym sobie radzi. Człowiek nie czeka prośby, ażeby uczynić rzecz miłą sobie; miłość Anioła do ludzi jest tak wielka, jak ich miłość siebie samych, zatem pierwszy i nieproszony wzywa ich do wstępowania.