Strona:Dante Alighieri - Boska komedja (tłum. Porębowicz).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
109 
A on, co w głowie nosił kruczków pęki,

Powiada na to: »Ha, dowcipnie wcale,
Że towarzyszy dam na większe męki!«

112 
Wiła na przekór krzyknął: »Doskonale!

Spróbuj-no czmychnąć, omyliwszy warty,
Ja w zakład idę: nie zgonię we cwale,

115 
Lecz w locie ponad smołą rozpostarty,

Dopędzę: pójdź tu i stań za urwiskiem,
Obaczym, czyś co więcej od nas warty«.

118 
Nowem, słuchaczu, zdziwię cię igrzyskiem:

Wszyscy się biesi tyłem obrócili,
A on najpierwszy, Psia-Morda nazwiskiem.

121 
Chytry Nawarczyk dobrał sobie chwili,

Odbił się piętą na urwiska spadku,
Szusnął, a djabli zabawą pokpili.

124 
Na brzegu stali markotni z wypadku,

Ale najbardziej ów pokpiwca sprawy:
Prędko się porwał, krzyknął: »Mam cię bratku!«

127 
Lecz nadaremnie, strach był bardziej żwawy;

Spadł potępieniec w smołę, i dał nura,
A szatan wracał, prężąc skrzydeł stawy.

130 
Tak sokół kiedy poluje kaczóra,

Już, już go sięga, gdy ten w wodzie znika,
A sokół, wraca, opuściwszy pióra.

133 
Wściekły, lecz i rad z tej psoty grzesznika,

Powstrzymał druha w locie Tłumirosa,
Bo uśmiechała mu się bijatyka.

136 
Więc kiedy oszust czmychnął im z przed nosa,

Wbił w towarzysza szponiaste ostrogi
I zwisł, gdzie wrzątkiem parowała fosa.