Dzięki Ci, o Boże, wyprowadziłeś mnie z ciemnicy i z piekielnej czeluści. Dziś wyrzekam się zatrutych owoców z drzewa wiadomości Złego i Dobrego; wyrzekam się wszystkich pokus pogańskiej piękności. Wyrzekam się wszystkiego, co nie jest Twoją wolą, o Chryste! Oświeć mą duszę Twem światłem, naucz mnie chodzić drogą prawą. Będę chwalił Boga, dopóki mi starczy życia.
Za dwa dni wyjeżdżam do Florencyi z Fra Benedetto. Umocniony błogosławieństwem mojego ojca duchownego, chcę wstąpić, jako braciszek do klasztoru św. Marka, oddać mą duszę, pod kierunek fra Girolamo Savanaroli. Bóg mnie uratował.
Temi słowy kończy się dziennik Giovanna Beltraffio
Rok z górą już upłynął od chwili, gdy Beltraffio wstąpił, jako nowicyant do klasztoru św. Marka.
W pierwszych czasach napawał się spokojem. Łowił chciwie każde słowo przeora. Niekiedy Savanarola wyprowadzał braciszków za mury. Ścieżką tak stromą, że zdawała się prowadzić prosto do nieba, wspinali się ku wyżynom Fiesole, zkąd pośród pagórków, było widać Florencyę w dolinie Arno.
Przeor siadał na łące, jedni pletli wieńce, inni rozmawiali, pląsali, jak dzieci, lub grali na skrzypcach.
Savanarola nie nauczał ich, nie prawił im kazań, nie upominał, przemawiał do nich łagodnie, bawił się z nimi. Giovanni patrzył na niego i myślał, że jest chyba świętym.
W noce letnie, to samo grono zasiadało w podwórzu klasztornem Przeor opowiadał zakonnikom o bohaterstwach, płynących z wielkiej