Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Doradcy wyperswadowali królowi, że projekt Leonarda jest zbyt śmiały i niemożliwy do wykonania. Monarcha osłabł w zapale, a wkrótce zapomniał o tych planach.
Artysta czuł, że pomimo uprzejmości Franciszka I, nie może już liczyć na niego, tak, jak nie mógł liczyć na Il Mora, ks. Ludwika i Cezara, na Wawrzyńca Medyceusza i Leona X. Zawiodła go ostatnia nadzieja, że będzie wreszcie zrozumianym, że przekaże światu myśli, już nie w postaci zamiaru, lecz czynu. Postanowił zaniechać dalszej działalności.
Na wiosnę 1517 r. Leonard wrócił do pałacu Cloux, chory, wyczerpany febrą, której dostał na moczarach Solonii. Polepszyło mu się latem, ale nie odzyskał już nigdy dawnego zdrowia.
Słynny bór Amboise zaczynał się niemal u wrót Cloux, za rzeką. Co wieczór, Leonard wychodził, oparty na ramieniu Francesca Melzi, zapuszczał się w głąb lasu i siadał na pniu, uczeń kładł się u jego nóg i czytał mu Danta, Biblię lub jakiego starożytnego filozofa.
Dokoła panowała cisza, przerywana świergotem ptactwa.
Pewnego dnia, uczeń, podniósłszy oczy, zobaczył, że mistrz jest jak odrętwiały; wsłuchiwał się w ciszę, patrzał na niebo, na liście, na kamienie i trawę z takim wyrazem, jakby je żegnał na zawsze.
Smutne przeczucie zawładnęło sercem Franciszka. Nieśmiało, pokornie, przyłożył usta do ręki Leonarda.
Artysta pogłaskał go po głowie, jak dziecię wylęknione, a w tej pieszczocie było tyle smutku, że serce młodzianka ścisnęło się jeszcze boleśniej.
Owego dnia malarz rozpoczął obraz dziwny, przedstawiający Bachusa. Porzucił go dla innego, jeszcze dziwniejszego: na którym odtwarzał Jana Chrzciciela.
Pracował zawzięcie i gorączkowo, jak gdyby przewidywał, że dni jego są policzone, że siły go opuszczą. Pragnął w tym ostatnim utworze wyrazić najdroższe tajniki swej duszy, te, które zazdrośnie ukrywał nietylko przed światem, ale i przed sobą samym.
Tło obrazu przypominało ciemność jaskini, o której opowiadał monnie Lizie Giocondzie. Ciemność wydawała się w pierwszej chwili