Malec wracał do domu, podrapany, ogorzały, ale tak wesół, że monna Lucia nie była zdolna gniewać się na niego i taiła przed mężem te wędrówki. Chłopak rósł w odosobnieniu. Nie brał udziału w zabawach swoich towarzyszów szkolnych, wydawały mu się nieraz barbarzyńskie, zwłaszcza gdy dzieci dręczyły owady, wyrywały skrzydła muchom, motylom i ze śmiechem patrzały na ich męczarnie.
Pewnego dnia zobaczył, jak kucharka zażynała prosię, biedne stworzenie wyrywało się i kwiczało przeraźliwie. Od owego dnia Leonard przestał jadać mięso.
W pobliżu Vinci, architekt florencki, Biaggio da Ravenna, budował willę dla ser Rucelai. Leonard przyglądał się godzinami całemi tej budowli. Pewnego dnia Biaggio wdał się w rozmowę z chłopcem i został zdumiony jego niepospolitym umysłem. Począł go uczyć arytmetyki, algiebry, geometryi, mechaniki, naprzód pobieżnie, potem coraz gruntowniej i obszerniej. Zdolności ucznia były nadzwyczajne, chwytał w lot każde objaśnienie, odgadywał niemal teorye.
Dziadek patrzył niechętnie na te postępy w naukach, gniewało go również, że chłopak jest mańkutem, uważał to za złą wróżbę. Sądzono wówczas, że tacy ludzie są w konszachtach z dyabłem. Uprzedzenie ser Antonia do wnuka zwiększyło się jeszcze, gdy usłyszał od znachorki z Faltunciano, że koza, która wykarmiła Leonarda, była własnością czarownicy.
Starzec czekał niecierpliwie, aby jego ulubiony syn Piotr obdarzył go wnukiem prawowitym. Nardo był jakby podrzutkiem.
Górale opowiadali nieraz o dziwnem zjawisku, właściwem tej okolicy: wiele roślin i ptaków miało tu białe listki i upierzenie. Wędrowcy twierdzili, że na dolinach Vinci zdarzało się spotykać białe fiołki i białe wróble.
Mały Nardo był także osobliwem zjawiskiem, w tej rozsądnej mieszczańskiej rodzinie, białym wróblem w gnieździe szpaków.