Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szedł niechętnie. Był niespokojny, przed kilku dniami schował skrzydła maszyny latającej: obawiał się, aby Astro, trawiony żądzą latania, nie czynił prób przedwczesnych i szalonych.
Leonard wszedł na sale pałacu Rochetti, tak dobrze mu znane. Ludwik XII przyjmował syndyków i starszych zgromadzenia kupców miasta Medyolanu.
Malarz spojrzał z ukradka na swego przyszłego pana, króla Francyi.
Nie wyglądał on na tak potężnego monarchę: był wątły, chudy, miał piersi zapadnięte, twarz pomarszczoną, schorowaną, rysy płaskie, wyrażające dobroć pospolitą, mieszczańską.
Na wyższych stopniach tronu stał młodzieniec dwudziestoletni, przybrany w czarny kaftan. Nie miał na sobie ani jednego klejnotu, oprócz kilku pereł na odwiniętym rondzie kapelusza i złotego łańcucha z orderem archanioła Michała na piersiach; miał długie, blond włosy, rudą bródkę, zlekka rozszczepioną, płeć matową i oczy ciemno-niebieskie, rozumne i miłe.
— Powiedzcie mi, fra Luco — szepnął Leonard — kto jest ów młodzian?
— To syn Jego Świętobliwości — odparł mnich — Cezar Borgio, książę Valentinois.
Leonard słyszał o zbrodniach Cezara. Jakkolwiek nie było na to dowodów, nikt nie wątpił, że to on zamordował swego brata, Jana Borgia, nie chcąc być młodszym i pragnąc zrzucić purpurę kardynalską dla tytułu komendanta, lub „gonfaloniera“ Kościoła rzymskiego. Krążyły gorsze jeszcze pogłoski — mówiono, że przyczyną tego morderstwa była nietylko zazdrość o względy ojca, lecz i karygodna miłość.
— To niepodobna — myślał Leonard, przypatrując się tej twarzy spokojnej, oczom jasnym i niewinnym.
Cezar, czując zapewne wzrok Leonarda na swej twarzy, spojrzał także na niego i, nachylił się ku pięknemu starcowi, przyodzianemu w długą, ciemną szatę i szepnął mu coś na ucho, wskazując Leonarda, a gdy usłyszał odpowiedź starca, lekki uśmiech podniósł kąty jego ust. W chwili tej Leonard pomyślał: