Strona:D. M. Mereżkowski - Zmartwychwstanie Bogów.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IX.

Zagłębili się w ciemną uliczkę, wiodącą nad brzeg Arna. Panowała tu cisza kojąca. Usiedli na piasku.
— Czemu mnie opuściłeś? — spytał Leonard.
Młodzieniec podniósł głowę. Chciał odpowiedzieć, lecz usta mu zadrżały. Rozpłakał się.
— Przebacz, mistrzu — szepnął.
— Nie jesteś winien — pocieszał go malarz.
— Sam nie wiedziałem, co robię — mówił Beltroffio. — Jak mogłem, jak mogłem was opuścić.
Miał ochotę zwierzyć się Mistrzowi ze swoich wątpliwości, co do Chrystusa i Antychrysta, ale czuł, że Leonard nie zrozumie jego duchowej rozterki. Malarz o nic go nie pytał.
— Niech ci Bóg dopomaga, biedne dziecię — rzekł serdecznie. — Wiesz, że cię kochałem, jak syna. Jeżeli chcesz być znowu moim uczniem, powracaj, przyjmę cię z otwartemi rękoma.
— Im silniejsze uczucie, tem większe cierpienie — szepnął do siebie.
Zdala dochodziły śpiewy i wrzaski, lecz nie mąciły błogiej ciszy nadbrzeżnej.


KSIĘGA VIII.
Wiek złoty.
(1496—1497)
I.

Pod koniec roku 1496 księżna Medyolanu, Beatrycze, pisała co następuje do swojej siostry Izabelli, żony margrabiego Franciszka Gonzagi, zwycięzcy Mantuy: