Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobnymi do mnie... Cieszcie się!.. Poprowadzę was, jak Dyonizos, przez świat cały, będziecie panami ludzi i bogów. Sami bogami będziecie!..
Zaledwie wymówił te wyrazy, gdy po całem wojsku rozległ się okrzyk bezgranicznej rozpaczy:
— Palą się!.. Palą się!..
Wodzowie śpiesznie wybiegli z namiotu, za nimi Julian.
Ujrzeli łunę pożaru. Wiktor sumiennie spełnił rozkaz cesarza. Flotę ogarniały płomienie, a Julian przyglądał się temu widokowi z niemym i dziwnym uśmiechem.
— Cesarzu! Bogowie niech nas strzegą! Uciekł!!.
Z temi słowy setnik padł blady i drżący do nóg Juliana.
— Uciekł?.. Kto?.. O kim mówisz?
— Artaban! Artaban! Biada nam! Zwiódł ciebie, cesarzu!.
— To niemożliwe!.. A jego niewolnicy?.. — wyjąkał zdrętwiały Julian.
— Przed chwilą zeznali na torturach, że Artaban nie jest wcale satrapą, jeno celnikiem w Ktezyfonie. Uknuł ten podstęp, ażeby ocalić miasto, i zwabiwszy cię na pustynię, oddać w ręce Persów. Wiedział, że spalisz okręty. Powiedzieli również, iż Sapor zbliża się na czele znacznego wojska...
Cesarz puścił się pędem ku brzegom na spotkanie Wiktora:
— Gaście, gaście co prędzej!..
Ale głos mu zamarł w gardle. Zobaczywszy flotę w ogniu, zrozumiał Julian, że wydał rozkaz szalony, że teraz żadna już siła ludzka nie była w możności stłumić płomieni, które wiatr silny rozniecił.