Strona:D. M. Mereżkowski - Julian Apostata.pdf/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uleczył opętanego od czarta Saula. Chwała ci, Panie! Kościół w dniu tym oczyszcza się prześladowaniem. Oto Oblubieniec idzie! Zapalcie lampy wasze, mądre dziewice! Obleczcie kapłana w wielką i wspaniałą szatę, w Chrystusa, ozdobę naszą!
Ślepiec wyśpiewał prawie ostatnie słowa, jakby wyrarazy liturgii. Wzruszony tłum odpowiedział mu pochwalnym szmerem. Ktoś wyrzekł na głos:
— Amen!
— Skończyłeś, starcze? — zapytał spokojnie Julian.
Cesarz wysłuchał do końca długiej przemowy z zimną krwią niezmąconą, jak gdyby nie o niego chodziło. Tylko w kącikach ust występował mu chwilami uśmiech szyderczy.
— Oto ręce moje, katowie! Wiążcie je! Prowadźcie mnie na śmierć! Panie! przyjmuję koronę Twoją!
Biskup wzniósł ku niebu ociemniałe oczy.
— Sądzisz więc, poczciwcze, że cię na męki skażę? — rzekł Julian. — Mylisz się. Puszczę cię w pokoju. W sercu mem nie czuję gniewu ku tobie...
— Co to? co to? Co on mówi? — pytano w tłumie.
— Nie kuś mnie! Nie wyprę się Chrystusa! Odejdź, wrogu rodzaju ludzkiego! Siepacze, prowadźcie mnie na śmierć... Oto jestem!...
— Tu niema siepaczów, przyjacielu, są tylko ludzie zwyczajni i dobrzy, jak i ty. Uspokój się! Życie jest nudniejsze i powszedniejsze, niż przypuszczasz. Słuchałem ciebie z ciekawością, bo jestem wielbicielem wszelkiego krasomówstwa, nawet galilejskiego. I czego tam nie było! Sprosność Sennacheryba, i król Armorejczyków, i kamyk Dawida, i Goliat!... Prostoty brak w mowach waszych. Czytajcie naszego Demostenesa, Platona, a przedewszystkiem Homera. Oni są naprawdę prości, jako dzieci albo