Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak! Ale nie tylko my sami, drugich na zgubę wydajemy, a my nie mamy prawa nikogo gubić... nikogo gubić... tak — zająknął się Trubecki i pomyślał tobie: Teraz trzeba wszystko wyznać i powiedzieć, że chcę wystąpić ze stowarzyszenia. Z tem jechał do Rylejewa, lecz język mu kołowaciał. Powiedzieć mu taką rzecz byłoby tem samem, co znieważyć, lub uderzyć człowieka niewinnego. Dzwonek za dzwonkiem dźwięczał w przedpokoju.
— Czemu tak dużo ludzi najeżdża tu? — pytał Trubecki.
— Dowiedzieli się o kuryerze z Warszawy — objaśnił Rylejew, poczem spytał: — A jakież siły uważacie książę za niezbędne?
— Kilka pułków przynajmniej, jakie sześć tysięcy ludzi, a choćby jeden pułk staro gwardzistów, bo do młodszych nikt nie przystanie.
— W takim razie niema kłopotu — ze dwa pułki: moskiewski i lejb grenadyerski, ja sam odpowiadam i ręczę — zawołał Rylejew.
— To tylko słowa — przerwał mu Oboleński — nie możemy ręczyć na pewno, ani za jednego człowieka.
Rylejew spojrzał na Oboleńskiego i nic nie odpowiedział, a tylko wzruszył ramionami. Począł roztaczać dalej plany powstania.
Ta lotność, lekkość, błyskawiczność, która była w nim i czyniła go podobnym do rozchwianego wichrem płomienia, udzielała się otoczeniu, skutkiem czego, on jakby rozkazywał, a tamci słuchali, a sprzeciwić się nie można było, zwolna i Trubecki zapalił się jak struna, nie tknięta smyczkiem, co odpowiada jednak na dźwięk drugiej struny, strojąc się do jednego z nią tonu.