Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Krew, którą trzeba przelać zabijając — mówił Oboleński ciszej jeszcze. Wszystko obmyślił, rozstrzygnął, obliczył na palcach. Pamiętacie obliczenie Pestla, ile trzeba będzie ofiar. Wtedy Rylejew nie chciał, zląkł się, a teraz sam obliczył, że nie dość zabić samego cesarza, lecz trzeba i wszystkich członków carskiej familii. Zabójstwo jednego nie tylko nie byłoby zbawienne, lecz raczej zgubne dla celów naszego stowarzyszenia. Zabójstwo takie sprowadziłoby rozdział w umysłach, stworzyłoby partye. Zwolennicy rodziny carskiej wzburzyliby się i powstałaby tylko wojna domowa. Po wytępieniu wszystkich, wszyscy się zwolna pogodzą z nowym porządkiem i nowe rządy utrwalą się. Tak sobie to wszystko obmyślił, postanowił, obliczył na palcach, a teraz coś mu zawadza i choć nie wie czemu, tem się właśnie męczy.
— Więc wy i to wiecie?
— Wiem — odparł Oboleński i zamilkł.
Golicyn także. Coś ciężkiego zwaliło się na obu i było im nieswojo, jakby jeden drugiemu wstydził się spojrzeć w oczy. Zmora ta ciążyła im coraz więcej, im dłużej milczeli.
Zawrócili z Mojki na Krukowski kanał; tu było ciszej i puściej jeszcze, tylko śnieg skrzypiał pod nogami; widzieli dobrze, że niema nikogo, a jednak zdawało się im, że ktoś chodzi za nimi i podsłuchuje.
— Ja wiem, że nie można zabijać — przemówił Oboleński tak dziwnie nagle, że Golicyn spojrzał na niego zdziwiony.
— Dlaczego nie można, grzech?
— Nie grzech, a poprostu nie wolno i nie można.