Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oboleński zastukał do drzwi, a gdy mu nikt nie odpowiedział, otworzył i wszedł razem z Golicynem do wąskiego pokoiku, gdzie trudno się było poruszać między wielką skórzaną sofą, biurkiem do pisania, szafą z książkami i storami paczek Polarnej gwiazdy, zwalonymi na podłodze almanachu, wydawanego przez Aleksandra Bestużewa i Rylejewa.
Okna wychodziły na tylny dziedziniec, zamknięty brudno-żółtą ścianą sąsiedniego domu. Piec był mocno napalony, pachło w pokoju lekarstwami, na nowym stoliku przy sofie stało mnóstwo flaszek z receptami. Na sofie spał Rylejew, odziany w stary szlafrok i w chustce wełnianej, okręconej dokoła szyi, z twarzą nieruchomą, jak umarłą. Schudł i posunął się tak, że Golicyn z trudnością go poznał. Przeziębił się raz, błąkając się przez dwie noce po ulicach i agitując wśród żołnierzy. Zachorował ciężko na gardło, podniósł się nieco potem, lecz wciąż jeszcze nie był zdrów. Golicyn zatrzymał się u drzwi, Oboleński zbliżył się do sofy, podłoga zaskrzypiała, a śpiący otworzył oczy i usiadłszy na wpół, patrzył przed siebie wzrokiem zmęczonym, nie poznającym, nie widzącym.
— Co to? Co to jest? — zawołał cicho i obu rękami szarpać począł konwulsyjnie halsztuk, zrywając go z szyi, lecz od niezręcznych ruchów, węzeł zaciskał się bardziej jeszcze.
— Poczekaj, ja ci rozwiążę — skłonił się ku niemu Oboleński, i rozplątał sam węzeł chustki, zdejmując mu ją z szyi.
— Zbudziliśmy cię nagle i przestraszyli, biedny Rylejeszka — rzekł Oboleński, przysiadając na sofie i gładząc go pieszczotliwie ręką po głowie. — Zły jakiś sen przyśnił ci się?