Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mógłby podnosić z łatwością największe ciężary, odrzucać walące się na siebie skały, jak lekkie piłeczki. Albo jeszcze podobne do stanu magnetycznego. Czytał o tem, gdy zajmował się mesmeryzmem. W ciało zamagnetyzowanej wbijają igły, a ona tego nie czuje. Tak było z nim. Wbijał sobie w duszę ostre igły, próbował jedną po drugiej, czy nie ukole.
Strach nie kłół, a gniew? Przypomniał swój gniew na cesarza. Oszukał, spodlił, znieprawił, wymęczył, przyjaźń kłamał, a teraz zabija. Lecz i gniewu już nie czuł. Rozumiał, że gniewać się na cesarza, to samo, co bić pięścią w ścianę, o którą się człowiek potknął. A wstyd? Niedawno jeszcze palił go wstyd, jak rozpalone żelazo, gdy wspomniał, jak go Kachowski spoliczkował przy konfrontacyi naocznej, jak go nazwał podłym. Lecz teraz i wstyd już nie palił. Żelazo rozpalone wystygło, jak wodą zalane. Niech się Kachowski nie dowie, niech nikt nigdy nie wie, że on podłym nie był. Wystarczy mu, że sam o tem wie.
Jeszcze jedna, ostatnia, najostrzejsza igła została mu. Żal za swojemi. Wspomniał Natalię, zaczął przeglądać jej listy; czytał je:
»Ach drogi mój — pisała — sama nie wiem, co ze mną! Czekam rozstrzygającej chwili między strachem a nadzieją. Możesz sobie wyobrazić moje położenie; sama jedna na świecie z niewinną sierotą. Ciebie jednego miałyśmy, w tobie nasze szczęście. Modlę się do Wszechmocnego, by uradował mnie wiadomością, żeś ty niewinien. Ja znam twoją duszę, wiem, że nigdy nie chciałeś zła, zawsze pragnąłeś dobra. Zaklinam ciebie, nie trać nadziei w miłosierdzie Boże i we