Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cza jeszcze, byle się tylko fluksya nie wytworzyła; jak tu wstępować na tron z twarzą opuchłą. Rozzłościł się bardziej jeszcze tem przypuszczeniem.
— Ileż razy mówiłem ci, durniu, żebyś jak należy mydło rozrabiał, brzytwa tępa, woda wystygła — zżymał się na jenerał-adjutanta, Włodzimierza Fedorycza Adlerberga, zwanego pokrótce Fedoryczem, który służył mu za kamerdynera.
Fedorycz zakrzątnął się, milcząc, był on smagły, tłusty, miękki jak wata, z pozoru ograniczony, w istocie roztropny i żwawy.
— No! jakże Szasza spał? — spytał po chwili Mikołaj, cokolwiek udobruchany.
— Książę następca spał dobrze, lecz od rano płakać zaczął za Aniczkinowskim pałacem i za konikami.
— Za jakimi konikami?
— Drewniane koniki, które zostawił w Aniczkinowskim.
Nie o zabawki on płacze, a nad ojcem nieszczęsnym, przeczuwając widocznie biedę — pomyślał Mikołaj.
— Gdzie raczy obiadować wasza cesarska wysokość? — zapytał Adlerberg.
— W Aniczkinowskim Fioderycz ostatni raz — westchnął Mikołaj.
Wspomniał, jak marzył niekiedy, że przejdzie do życia prywatnego, oddając się wyłącznie rodzinnym radościom.
— Jeśli kto cię zapyta, w jakim zakątku ziemi gości prawdziwe szczęście, poszlij go do Aniczkinowskiego raju — mawiał do przyjaciela swego Benkendorfa, z odcieniem sentymentu, który odziedziczył po matce swej, cesarzowej Maryi Fiodorownie.