Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ojciec Piotr odszedł i od tego dnia nie pokazywał się już. Golicyn wiedział, że dość byłoby wezwać go słówkiem, a natychmiast powróci, lecz nie robił tego. Nie chciał, starając się wmówić w siebie, że nie tęskni za nim i że mu zawsze był wstrętnym ten sentymentalny filut.
Nietylko Ojciec Piotr, lecz i wszyscy opuścili go.
»Wreszcie zostawili mnie w spokoju« — cieszył się zrazu; lecz gdy pojął, że samotność zwarła się nad nim jak woda nad topielcem, zrobiło mu się straszno.
Najgorszem ze wszystkiego było to, że Oboleńskiego przeprowadzono do innej celi. Skończyło się stukanie, z nowym sąsiadem trzeba było wszystko zaczynać na nowo.
Na miejsce Oboleńskiego posadzono tu Odojewskiego. Skoro Golicyn zastukał do niego, tamten odpowiedział takim łomotem w ścianę, że zlecieli się wszyscy dozorcy i za każdym razem, skoro Golicyn próbował stukać powtarzało się to samo. Wreszcie Golicyn zwątpił o możności wyuczenia go i przestał.
Z drugiej strony siedział w pół obłąkany jenerał Falenberg. Ten całkiem nie odpowiadał na stukanie.
Golicyn tęsknił za żoną, często w nocy głośno płakał. Łkania jego zrazu ciche wzmagały się i kończyły się rozdzierającym wołaniem:
— Marynko! Marynko!
W pierwszych dniach uwięzienia, gdy Golicyn myślał, że koniec przyjdzie rychło, było mu lekko, lecz teraz gdy przekonał się, że koniec ów nadejdzie może po miesiącach, latach, dziesiątkach lat, ogarnęła go niewysłowiona żałość i smutek