Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rylejew, Odojewski, Bestużew, Puszczyn i Golicyn.
— Golicyn! Nie może być.
— Czy chcecie stanąć z nim do oczu?
— Nie! Nie trzeba.
Milczał czas jakiś.
— Darujcie, wasza wielmożność — rzekł po chwili, a w głosie, jego drżały łzy. — Chwilowa słabość, dzieciństwo... Nie płakać, a śmiać się trzeba. Wszystko jak najlepiej na tym najlepszym z światów, jak mówi nasz beznosy filozof. Ostatni cios zadany, ostatnia nić zerwana. Skończone! Wszystko skończone! Sam zawsze żyłem i sam umrę.
— A zatem przyznajecie się do zabójstwa hrabiego Miłoradowicza.
— Przyznaję się, przyznaję! Obu rękami podpiszę. Ja zabiłem hrabiego Miłoradowicza, a gdyby cesarz podjechał do czworoboku, to jegobym zabił i wszystkich, wszystkich! Zamiarem moim było wytępić całą carską rodzinę. No panowie macie! Czegóż wam jeszcze trzeba. A teraz ukarzcie, zróbcie ze mną, co chcecie. O jedną proszę łaskę, niech wyrok spełnią prędko; śmierci się nie boję i potrafię umrzeć, jak należy.
— Razem, Kachowski, umrzemy! Tyś nie sam, pamiętaj — zawołał Rylejew, a w głosie jego brzmiała tak rozpaczliwie błagalna nuta, że w Golicynie serce zamarło. Czy tamten zrozumie? Czy mu odpowie?
— Co on mówi? Co on mówi? Zróbcie mi łaskę wasza wielmożność. Wyzwólcie mnie od tego. Słuchać obrzydliwość.
— No! Uspokój się Kachowski, nie gorączkuj się — rzekł Czerniszew i powstawszy z krzesła, ujął go za rękę.