Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A dostałbyś?
— Przez strój pędzą naszego brata, za takie rzeczy.
— Zgubisz się jeszcze, oddaj mi kartkę.
— Nie bójcie się wasza wielmożność, bądźcie spokojni, dostawię na pewno.
Golicyn poczuł, że nie ma na to słów podsięki.
— Jak ci na imię?
Żołnierzyk znów popatrzył na niego długo i żałośnie.
— Ja wasza wielmożność człowiek martwy — uśmiechnął się cicho, jakby w samej rzeczy martwym już uśmiechem.
Golicynowi na płacz się zbierało; poraz pierwszy w życiu zrozumiał naprawdę przypowieść o litościwym Samarytaninie, odpowiedź na pytanie: »Kto mój bliźni?« Tejże nocy wiódł rozmowę z Oboleńskim.
— Witam cię! — zastukał Golicyn.
— Witam cię! — powtórzył Oboleński — czy zdrów jesteś?
— Zdrów, tylko w kajdanach.
— Ja płaczę.
— Nie płacz! wszystko dobrze — odstukał Golicyn i sam zapłakał ze szczęścia.


ROZDZIAŁ II.

Raz o godzinie jedenastej w nocy, weszli do celi Golicyna: komendant Sukin z placmajstrem Poduszkinem i placadjutantem Trusowem, zdjęli a niego kajdany, kazali zdjąć aresztanckie ubranie i włożyć własne.
— Zagramy w ślepą babkę, wasza wielmożność — żartował plac major, zawiązując mu oczy