Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spał, nie rozbierając się, bo nie umiał jeszcze rozdziewać się w kajdanach, bielizna zbrukała się do ostateczności, pchły go obsiadły. Mógłby poprosić o świeżą bieliznę z domu przez Mysłowskiego, lecz nie chciał zaciągać u niego dalszych obowiązków wdzięczności. Długo cierpiał, wreszcie przebrała się miara więc zdecydował się prosić o bieliznę Poduszkina. Przynieśli źle zmaglowaną, nie wyschłą jeszcze, parę grubych, żołnierskich kalesonów i szorstką, parcianą koszulę; wdział je z rozkoszą.
Raz piec nadymił, otworzono więc drzwi na korytarz, dla przewietrzenia celi. Te drzwi otwarte, przez które wyjść nie było można, wywołały u więźnia to ciężkie poczucie niewoli, tak nieznośne, że rad był, gdy wreszcie drzwi zamknięto.
Stukali dalej do siebie z Oboleńskim, lecz wciąż jeszcze nie mogli się zrozumieć. Golicyn miał już palce popuchłe i paznogcie połamane; pogrzebani żywcem, tłukli głowami o wieko trumny. Wreszcie Golicyn doszedł do przekonania, że niczego nie dokażą, dopóki nie obmyślą sobie alfabetu.
W ramie okna, w celi Golicyna, był blaszany wentylator; odłamał z niego drzazgę i wyostrzył na cegle, odkrytej przez oderwanie tynku; tym improwizowanym nożem wyciął patyczek z drewnianej nogi tapczanu. Zdjął następnie nieco sadzy z okopconego knota, rozrobił wodą, w jamie wydrążonej w futrynie okna, umoczył drewienko w czarnym płynie i wypisał na ścianie alfabet, litery w kratkach, z oznaczeniem liczby uderzeń — krótkie oznaczył punktami, długie kreskami. Następnie wydobył z futerału papierek, zatykający dziurawe dno i wypisał na nim poraz drugi alfabet, zamierzając posłać go Oboleńskiemu.