Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O tem powiedziani wam w komitecie śledczym.
— W komitecie później, lecz wpierw dowiedziałem się od niej.
— Musieliście zapomnieć.
— Nie, nie zapomniałem, nie odchodzę jeszcze od rozumu.
— To musiała być zjawa.
— Jakto zjawa?
— Widzenie na jawie. To się zdarza, musicie być chory, leczyć się trzeba.
— Tak! chory być muszę — pomyślał z obrzydzeniem.
Dnia 22 grudnia przewieziono go do zimowego pałacu późnym wieczorem. U wejściu na odwachu zrewidowane go starannie, lecz rąk mu nie związano, a tylko wprowadzono pod konwojem, do adjutantury, gdzie posadzono go w kącie za parawanem i kazano czekać. Starał się obmyślić co powie za chwilę cesarzowi, lecz myślał o czem innem. Przypomniało mu się jak w ostatnią noc, gdy go aresztowano, żona jego, Natalia, objęła go rękami i wołała z krzykiem tak rozdzierającym, jak przy porodach:
— Nie puszczę! nie puszczę!
I trzymała go w ramionach mocno, mocno. O! mocniejsze od żelaznych kajdan słabe te ramiona kobiece, okowy miłości, jak trudno mu przyszło wyswobodzić się z nich. Uniósł ją prawie nieprzytomną, zaniósł na łóżko, ułożył w pościeli, a potem sam wybiegł i raz jeszcze obejrzał się. Ona otworzyła oczy i patrzyła na niego, ostatni raz spotkali się spojrzeniem. — Ja przynajmniej wiem za co mnie ukrzyżują, lecz ona stojąca pod krzyżem, gdy miecz jej serce przeszyje, nie będzie wiedziała za co.