Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ska i niebieska kochanka. jak niebo i ziemia, co stykają się na krańcach widnokręgu — Zofia i Marynka.
Na trzeci dzień zrana, dyliżans dojeżdżał już do Petersburga. Gdy mijali ostatnią stacyę Puszkowo, powiało od morza ciepłem, zamarzłe okno wozu odtajało, zapociło się, a po przez spływające krople ukazała się równina posępna, śnieżna, usiana błotnymi kopcami, które wyglądały, jak mogiłki olbrzymiego cmentarza, a na samym krańcu równiny, czerniły się, jak kropki pierwsze domy Petersburga.
— No! bądźcie zdrów książę — przemówiła Marynka — za chwilę przyjedziemy, ja do konkurenta, wy do narzeczonej, a wspomni pan czasem o mnie?
On milcząc, wziął ją za rękę i pocałował tak samo, jak pierwej w dłoń, świeżą, mięką, ciepłą, jak rozwarty kielich kwiatu, rozgrzany od słońca.
— Przyjdzie pan do nas w Petersburgu?
— Przyjdę.
— A jeżeli narzeczona nie pozwoli?
— Nie mam żadnej narzeczonej.
— Prawda to?
— Prawda.
— Słowo honoru?
— Słowo. A wy Marynko macie narzeczonego?
— Niewiem, może mam, może nie.
I znowu uśmiechnęli się do siebie i milcząc wyznawali... »Mógłbym cię pokochać«, mówił jej głębokiem spojrzeniem. »I ja także«, odpowiadała mu oczyma.
— Marie! Cóż ty tam? Pora zbierać się — zabrzmiał gderliwie głos Niny Lwownej. — Pałaszka, gdzie pasport? — Gdzie go zapodziała ta nieznośna dziewczyna.