Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz bez uniżenia, a w spokoju jego było, co niweczyło odległość, dzielącą monarchę od poddanego.
— Czego potrzebujesz? — spytał go cesarz, jakby zniewolony, zwracając się ku niemu.
— Ja byłem z nimi, lecz rzuciłem ich i postanowiłem stawić się ze skruchą przed waszą cesarską mością — rzekł spokojnie oficer.
— Nazwisko wasze?
— Jakubowicz.
— Dziękuję wam za spełnienie powinności — rzekł cesarz, podając mu rękę, z właściwym sobie uśmieszkiem, który zakochane w nim damy nazwały demonicznym.
Jakubowicz uścisnął ją.
— Idźcie więc do nich, panie Jakubowski.
— Jakubowicz — poprawił z naciskiem oficer.
— I powiedźcie im, w mojem imieniu, że jeżeli złożą broń, daruję im wszystko.
— Spełnię rozkaz, najjaśniejszy panie, lecz żyw stamtąd nie wrócę.
— Jeśli się boicie?
— Oto dowód, że nie jestem tchórzem i że honor milszy mi nad zranioną głowę — odparł Jakubowicz, unosząc czapkę i ukazując przewiązkę na ranę. Następnie dobył z pochwy szablę i zatknął na niej białą chusteczkę, godło zgody, trzymając ją przed sobą, poszedł na plac senacki, w stronę buntowników.
— Zuch! odezwał się ktoś ze świty. Cesarz nic nie odrzekł i nachmurzył się. Jakubowicz długo nie wracał — wreszcie ukazał się zdaleka biały sygnał. Cesarz nie wytrzymał i pojechał naprzeciw.
— No i cóż? panie Jakubowski.
— Jakubowicz, poprawił znów tamten z tym samym co poprzednio naciskiem. Tłum rozhulał